Majdan Zbydniowski - logo
Strona głównaO MajdanieWojsko MajdańskieGenealogia ChciukówCiekawe strony
 Wspomnienia

Jeśli masz ciekawe wspomnienia związane z Majdanem, to przyślij je do nas e-mailem, a następnie po pewnym czasie powinny pojawić się na stronie.

Mój Majdan... wspomina Anna Borzestowaska Kiełbasowa.

Tradycję Wielkanocnej kanonady przypomniał były gwardzista "minimus".

Od "Taty z Mamą" do "patykiem pisanego" z lekkim przymrużeniem oka wspomina "minimus".




Majdan i dla nas jest miejscem bardzo bliskim i więcej niż szczególnym. Na nasze szczęście mieszkamy blisko. Możemy godzinami przesiadywać na godziszowskiej ławeczce "pod wierzbami", których w pobliżu domu naszej Mamy naliczyliśmy ponad setkę. Nigdzie nie są tak piękne. Serdecznie zapraszamy na ławeczkę wiosną, latem i jesienią. Zimą zapraszamy na górkę pozjeżdżać na workach - wtajemniczeni wiedzą.

Anna i Piotr Kiełbasowie


Nie ma jak u babci Zosi Borzestowskiej w Majdanie. Nigdzie rosołek nie jest taki pyszny. Pozdrawiam wszystkich Majdaniaków i nie tylko. Jestem praprawnuczką Stefani Treli z domu Chciuk.

Natalia Borzestowska


Mieszkam na Majdanie i jestem wnuczką Piotra Chciuka. Jako mała dziewczynka uwielbiałam godzinami przesiadywać z moim dziadkiem na ławeczce pod orzechem. Karmiąc jego ulubione gołębie słuchałam ciekawych opowieści o tej wiosce i jej mieszkańcach. Dziś nie ma już tej ławeczki i wiele się zmieniło, ale niektóre opowieści z dawnych lat znalazłam na Waszej WSPANIAŁEJ stronie. Bardzo się cieszę, że mieszkam w tej pięknej wiosce na rodzinnym placu Chciuków (Śmietaniarzy z Godziszowia).

Helena Kiljańska


Fascynacji Majdanem i wspomnieniami z nim związanymi ciąg dalszy. Chyba do końca życia nie zapomnę, jak w dzieciństwie bawiliśmy się z Marianem Borzestowskim na jego podwórku huśtawką zrobioną z nieoheblowanej (powtarzam: NIEOHEBLOWANEJ) dechy. W pewnym momencie, już nie wiem dlaczego, pochyliłem się nad tą dechą twarzą do niej, a Marian wykorzystał okazję po swojej stronie i przycisnął huśtawkę nogą do ziemi... Decha w kosmicznym tempie przybliżyła się do mojej gęby i tak z rozbitym, zakrwawionym czołem leciałem do babci Małeckiej, rycząc wniebogłosy... Już nie pamiętam, czy gęsi godziszowskie uciekały na mój widok, ale chyba tak... Pamiętam tylko noszenie strupa na czole, niczym pieczątki "Majdan zaliczony".

Krzysztof Dembowski


A najpiękniejszy Majdan był w nocy, nie oświetlony, z cieniami wierzb na wielkim pastwisku. Wielką ozdobą wsi były stawy przeciwpożarowe, które niestety wyschły już dawno temu. To wielkie pastwisko z setkami zwierząt, kur, gęsi, krów i koni to był po prostu raj. Czy tak jest nadal? Bo na Pomorzu takiej wsi nie ma ani jednej. Na całym świecie chyba nie ma takiej wsi. Dawno temu jeden z chłopaków od Kotwiców (dom koło przystanku PKS), mówił, że musi osiąść na Majdanie, bo "gdzie on znajdzie piękniejszą wieś nad Majdan". A czy wiecie, że na strychu u Małeckich przez 40 lat po wojnie leżały wielkie tłoki od silnika niemieckiego czołgu, który ugrzązł w 1945 r. gdzieś na pobliskich łąkach i mój dziadek Józef Małecki wykręcił je, bo był ślusarzem. Miały się pewnie do czegoś przydać. Ale do czego mogą przydać się części do niemieckiego czołgu na polskiej wsi? Moja Babcia Zosia Małecka nie za bardzo wiedziała, po co Dziadek te tłoki przytaszczył do domu, ale mówiła, że u sąsiadów Maleckich niemiecki hełm przez długie lata służył po wojnie jako miska do jedzenia dla psa... Klimaty majdańskie są dobre na każdą depresję.

Andrzej Dembowski


Górka przed domem Borzestowskich powinna zostać wpisana na listę miejsc magicznych Majdanu. Tu było wesele Ani Borzestowskiej, której córka i bratanice wpisują się do tej księgi. Górka ta była np. świadkiem ścięcia kosą w dniu wesela wszystkich astrów pod oknem domu przez gospodarza, mojego wujka śp. Jasia Borzestowskiego. Co to była za fantastyczna akcja!!! Jest ona dla mnie do dziś symbolem hojności i miłości ojca do córki. Jej szczegóły są jak z kryminalnego filmu. Pytajcie Zosi Borzestowskiej. Może wam powie, jak to było z tymi kwiatkami i gdzie one w końcu wylądowały.

Andrzej Dembowski


Znienawidziłem w dzieciństwie mleko, gdy w przedszkolu zmuszono mnie do zjedzenia przypalonej zupy mlecznej... Reakcją była sytuacja podobna do ptaka, którego pióra zdobią czapki majdańskiego wojska... BYŁ JEDEN WYJĄTEK: mleko prosto od majdańskiej krówki babci Małeckiej!!! Smaku tej pianki nigdy nie zapomnę! Raz taka pianka miała także charakter dowodu przeciwko mojemu bratu, który mniej gustował w takim mleku. Gdy wylał mleko na trawę pod orzechem i powiedział, że mleko wypił - właśnie ta pianka go zgubiła! Stało "biało na zielonym", że skubaniec wylał cenny napój, a w żywe oczy łgał, że wypił... Dzisiaj za karę pije homogenizowane płyny koloru białego spod Torunia...

Krzysztof Dembowski


A propos festynów, to było tak...
Kiedy jeszcze byłam małą Majdańską dziewczynką, festyny odbywały się koło Sawerka, czyli Pana Ksawerego Lada, a zabawy w klubie.
Po paru godzinach cudownej i wesołej zabawy, gdzie nie brakowało przeróżnego kalibru napojów wyskokowych, wśród młodzieży zaczynały tworzyć się grupki. W zależności od przybyszow z innych sąsiedzkich wiosek było tych grupek od 3-ch wzwyż. Oczywiscie każda grupa posiadała uczestników z tej samej miejscowości (żeby było solidarnie).
No i załóżmy, że jakiś przybysz niestosownie uśmiechał się do którejś z Majdańskich dziewcząt, lub w trakcie różnego rodzaju rozmów na róznego rodzaju tematy (lista ich nie miałaby końca), ktoś tam obcy postawił kontra Majdaniakowi, który oczywiscie na dany temat wiedział wszystko i najlepiej, na hasło "heja", Majdańscy chłopcy z miejsca zbierali się w dość dużą pakę i dawaj! Dokładnie nie potrafię opisać, jak wyglądało to "dawaj", ponieważ ze względu na mój wiek właśnie w tym dla mnie najciekawszym momencie mama zabierała mnie do domu (tato oczywiście był za bardzo zajęty, żeby iść z nami), ale na drugi dzień, czasem było po nim widać i to dosyć dokładnie, szczególnie na twarzy, skutki tego sakramentalnego "dawaj". Poza tym na drugi dzień panowie zbierali się u jednego z uczestnikow, aby podzielić się wrażeniami, co i jak. Kto był poszkodowany, w jaki sposób spór został rozstrzygany, jakie pomoce zostały do tego użyte, ilu było tamtych na "łebka" itd. I nie raz widziałam ubytek, i to dosyć pokaźny w płocie Pana Pierożka, i na własne uszy słyszałam, jak Pierożek narzekał na brak wyżej wymienionych sztachetów. Niestety, nigdy nie dowiedziałam się dlaczego właśnie ten płot miał szczególne względy do tychże celów.
Jeżeli zdarzyło się, że Majdaniacy przegrali (co oczywiście nie muszę chyba pisać, że zdarzało się bardzo rzadko), na najbliższym festynie, zazwyczaj w miejscowości grupy przeciwników odbywał się "Replay", co po majdańsku mówi się "powtórka z rozrywki".
Majdaniacy to naród honorowy i długów po sobie zostawiać nie lubi.
W późniejszych czasach festyny zostały przeniesione na drugą stronę Majdanu, właśnie koło Janka Chciuka-Konserwy.
Tam już niestety do porachunków sztachetów się raczej nie używało, bo jak na złość większość sasiadów posiadało siatki do ogrodzenia swoich posiadłości, a poza tym to już były inne czasy i panowie do tychże porachunków używali raczej butelek po piwie lub noży i tym podobnych narzędzi.
Mam nadzieję, że w tym moim wielkim skrócie czytelnik będzie w stanie wyobrazic sobie te piękne i niezapomniane majdańskie czasy. (OHHH, TO BYŁY CZASY!!!)
Nie Ma Jak W Majdanie!!!

Viola Turek


Ano, imprezy wśród młodzieży są takie jak zawsze i jak tradycja nakazuje. Bierze się akordeon, do tego mnie, bądź Idka Maleckiego , kilku wokalistów (Grześ "SZTYWNY", Radomir) i robi się imprezę. Czy to u kogoś w domu, czy za domem (ognisko), czy nad Sanem, albo w KLUBIE, czy nawet u Janka Konserwy - śpiewy muszą być.

Maciek Sapiński


"Działki" to tereny między wałem a Sanem od "Wygonu" po "Blaki". To ogromna łąka podzielona na małe sektory - działki. Dawniej odbywały się tam licytacje. Co lepsze działki osiągały "kosmiczne" ceny, co opłacało się, bo i siana z nich było więcej a jakość jego odpowiadała wspaniałym, mlecznym krowom majdańskim. Przy licytacji dochodziło do różnych zdarzeń, bo każdy chciał ta lepszą działkę. Czasami był to powód do wieloletniej kłótni. Rękoczyny też podobno bywały. Potem był czas na wspólne sianokosy i wszyscy uwijali się przy koszeniu, przewracaniu i ustawianiu kopek siana. Niezapomniany jest widok tysięcy kopek, który roztaczał się z wału. Nie do opisania jest zapach siana, który się tam roztaczał...A potem "zwijano się" jeszcze bardziej, kiedy to siano musiało znaleźć się w stodole. Nieraz trzeba było uciekać przed burzą. Dla nas dzieci największą frajdą był powrót do domu na wysokich od siana furmankach. Dziś kopki za wałem , tak jak krowy można policzyć na palcach. Dziś już nikt nie kłóci się o działki. Co będą wspominać nasze dzieci? Napewno będa to również wspaniałe wspomnienia - jak wszystko co wiąże się z Majdanem.

Anna i Piotr Kiełbasowie


Relacja co do Lanego Poniedziałku:
Otóż po srogiej imprezie, kiedy to dotarłem do domku o 7 rano, wybrałem się z wiaderkiem na wieś. Spotkałem Karola Żaka i Janusza Rycąbla w towarzystwie dwóch przemiłych dziewcząt. Dołączyliśmy do sporej grupy młodszej nieco młodzieży, po czym wybraliśmy się na wieś w poszukiwaniu niewinnych niewiast celem ich oblania. Dotarliśmy na Urle, ale tacy byliśmy zmarnowani imprezą dnia poprzedniego, że nie dało rady biegać z młodymi majdaniakami. Toteż szybka decyzja: wraz z Karolem i Januszem wylaliśmy na młodzików wodę z naszych wiader, po czym szybko się ulotnili, wszak nie byli oni tą "zdradą" zbytnio zachwyceni. Ucieczka zakończyła się u Karola na podwórku, gdzie to dla tak zwanej ZASADY oblaliśmy owe niewiasty, o których wspomniałem powyżej. Nawet zbytnio nie uciekały, gdyż - jak sądzę - kręciły się koło nas właśnie po to, żeby zostać oblanymi zimną wodą ze studni. Kiedy zbliżało się południe (a tylko do tej godziny można się oblewać wodą, gdyż tak zwyczaj nakazuje) chciałem udać się do domku. Niestety drogę zagrodzili mi zdegustowani młodzi majdaniacy. Nie było na nich sposobu innego jak ten, o którym wspomniałaś, Wiolu. Kiedy w naszych wiaderkach znalazła się gnojówka, młodzież ustąpiła mi drogi, zatem szybko udałem się do domku i obeszło się tylko na demonstracji siły...
Tak wyglądał Lany Poniedziałek do 12:00. Wieczorkiem natomiast spotkaliśmy się u mnie w gronie następującym:
Ania "Egzorcystka" Kozak, Radomir Turek, Piotr "Fabio" Kowalczyk oraz Aneta "Góralka" Staś. Bardzo miło spędziliśmy popołudnie grillując sobie na moim podwórku.

Maciek Sapiński


Więc budząc sie rano po tejże imprezie, o której wspomniał Sapo (7:00), pożegnałem Macieja i Łukasza, którzy zapragnęli udać się do domów aby nie ulec oblaniu przez "laczy", dlatego też, jak mniemam wybrali tak wczesną pore, choć myśmy "polania" nie dokończyli z przyczyn technicznych i obiektywnie niezależnych od nas. Udałem się więc po skromnym śniadaniu na mszę o 9:00 na Wólkę rowerem i nie zostałem oblany, bo po tejże imprezie żaden młodzian wólczański nie pokazał się na tymże nabożeństwie. Wracawszy napotkałem grupę wspomnianych przez Sapa młodziaków majdańskich, którzy notabene zmusili mnie abym drogę powrotną przebył wałem, tak też uczyniłem. Po przybyciu do domostwa udałem się na spoczynek ponieważ poczułem zmęczenie. Gdy się przebudziłem, było po południu, no a to już nie do lania pora. Więc wniosek nasuwa się jeden: bajtloków zalaliśmy dzień wcześniej, w wyniku czego nie podjęli walki wodnej w dzień właściwy -poniedziałek.
Może za rok się uda.

Radomir Turek


Jako że za rodzinnym domem, a zwłaszcza pozostałą wiejską sielską miejscowością oraz klimatami bądź co bądź majdańskimi, ckni się mi okropnie bardzo, w przypływie emocjonalnego zamętu roztargnionej weny twórczej udało mi się zebrać myśli i napisać ów wierszyk:

Pan Pitrek jest z Wólki i siedział w domeczku,
i przyszedł Pan Radek - "Może po piweczku?"
-"Jedno to za mało, skoczę po butelki,
a Ty Radziu spraszaj cały żywioł wszelki!".
Jak i powiedzieli tak też uczynili,
zaraz po chłopaków szybko podzwonili.
Pierwszy był Pan Staszek - "Staszku jesteś w domu?"
-"Jestem drogi Piotrku lecz nie mów nikomu!".
Paczka się zbierała, został jeszcze Sapo.
Staszek już wymyślił jak zmylić Gestapo.
Maciej się pojawił, Fazi byłby gdyby,
zabierał telefon jak jedzie na ryby!
Nie wolno zapomnieć o ważnej osobie,
Jano nią jest wszakże każdy ci to powie.
W tak dobranym gronie nie puszczą nam nerwy,
na piwo jedziemy do Janka "Konserwy".
Cudów nie ma przecie, choćbyś w zupę kichał,
pewno jest to tylko, że tam będzie Michał.
Grono co raz większe, dzisiaj jest niedziela.
Z Grzesiem, koło Idka, zmierza Karuzela.
Będą chyba śpiewy, takie wiejskie Credo,
już z harmonijami nadciąga Alfredo.
Idzi go zobaczył, to będzie wesoło,
znowu głosem gromkim dudnić będzie sioło!
Jak tylko melodię w eter wiatr poniesie,
wnet miłość do zabawy majdaniaków zniesie.
Zjawić się powinna wkrótce reszta wioski
śpiewy, piwo, harce - taki klimat swojski!!!
"I śpiewa cała wieś, a wiatr unosi pieśń,
tę pieśń z Tyrolskich hal unosi w dal.
I chłopcy i dziewczęta idą w tan.
Po winie głowa pełna jest jak dzban.
A nóżki same tańczyć chcą
melodię tą....tatatatata!!!"

Radomir Turek
3 grudnia 2006 roku


Czasem tutaj zaglądam, od czasu kiedy moi znajomi powiedzieli mi, że mają taką stronkę. Bardzo im zazdroszczę, bo ja mieszczuch z dziada pradziada a wasz Majdan naprawdę piękny. Dziś moim drogim Majdaniakom pomagałam kopać ziemniaki. Pierwszy raz, ale na pewno będą następne. Kręgosłup trzaska i boli, bo ja nie zdawałam sobie sprawy czym to pachnie, ale...nigdy przed tym nie doświadczyłam czegoś podobnego. Urodziłam sie w wielkim mieście Poznaniu i tam wychowałam. Za mężem przeniosłam się w te strony. U nas ziemniaki nazywa się inaczej, ale od dziś mówię ziemniaki i chciałabym mieć u was mały domek, najlepiej tam, gdzie tak dużo wierzb. Okropnie się dziś na polu uśmiałam - jak bardzo integruje taka praca i jak ludzie potrafią się nią cieszyć. No faktycznie macie oryginalnych ludzi w tej wiosce. Gospodarz uraczył nas wszystkich czternastu zbieraczy pyszną nalewką, gospodyni jeszcze pyszniejszą kapustą z mielonymi, które na miedzy lub między okropnie smakowały. Było super.


Elżbieta ze Stalowej Woli
23 września 2006 roku


Nie pamiętam lat 50-tych, ani 60-tych. Lata 70- te, to moje
dzieciństwo i pierwsze wspomnienia. Do mojego starszego brata
schodzili się jego koleżanki i koledzy. Marian w czasie kiedy nasi
rodzice pracowali musiał niańczyć mnie i mojego brata. Wyglądało, to
tak, że wszędzie gdzie oni się włóczyli towarzyszyły im dwa wózki z
bliźniakami- prawdziwa szkoła przetrwania, ale opieka też niczego
sobie! Chyba tą ciężką pracą jaką była opieka nad takimi urwisami
brat zasłużył sobie na wspaniały magnetofon, taki na szpulowe taśmy.
Do dziś pamiętam kolejność utworów na wszystkich czterech
ścieżkach szpuli. Panowie zapraszali panie, aby uczyły ich modnych
tańców, potem organizowali prywatki. Oj, jak bardzo buntowałam się,
że nie pozwalano mi na nich być. Wtedy byłam już w podstawówce-
moje koleżanki podkochiwały się w moim starszym bracie, a ja w jego
kolegach.
Pamiętam ówczesne wesela, takie z oczepinami, kiedy starościna
wyśpiewywała żartobliwe i zaczepne zwrotki do starosty i gości.
Kino objazdowe- magiczny świat wyświetlany na ścianie domu
Ludowego! Kiedyś po obejrzeniu starego, amerykański film "Qvo
vadis" , książkę Sienkiewicza przeczytałam w ciągu jednej nocy, a
mama nie puściła mnie następnego dnia do szkoły, bo nie
funkcjonowałam ze zmęczenia i emocji.
Pamiętam Majówki pod figurą Matki Boskiej- przy świecach
śpiewaliśmy litanie i pieśni, a potem wracałam do domu wysłuchując
cudownych żabich koncertów, które tak brzmią tylko w majowe
wieczory!
Co, takiego było w miejscu gdzie kiedyś był metalowy szlaban na
wale, przy zjeździe na "Wygon"? Pamiętacie ile każdy z nas
wysiedział tam godzin? Ile, to miejsce słyszało dyskusji, opowieści,
zwierzeń. Miejsce wręcz kultowe!
Moje imprezy, to przełom pięknych lat 80-tych i 90-tych.
Dyskoteki organizowane przez Pędziwiatrów (Witek Kaczyński,
Witek Joachim), albo przez Perełkę (Piotrek Turek). Na jednej z
pierwszych dyskotek w Domu Ludowym pół nocy przetańczyłam z
Grzesiem Wilkiem (Krzywy Wilk) przy piosenkach "Modern
Talking"- maraton. A, pamiętacie pożegnania Chłopaków, którzy szli
do wojska? Szczególnie miło wspominam pożegnanie Zemana
(Witka Zielińskiego), a potem całą wiarą odprowadzaliśmy Go po
przepustkach do autobusu.
Długo można by mówić o festynach i zabawach (szczególnie wielkanocnej), ale o tym najlepiej wychodzi Violi i Radkowi Turkowi.
Chyba na ten raz wystarczy, tych moich wspomnień, może tylko
jeszcze westchnę do tych ognisk w małym lasku..., do kociołków nad
Sanem, to wtedy powstała na nie moda. Ależ my wtedy byliśmy
zżyci! Żal, że z niektórymi Ludziskami przez te kilka lat nie było nam
po drodze, ale jest jeszcze z kim zrobić w Majdanie ognisko czy
kociołek, i powspominać też.


Anna Borzestowska- Kiełbasa
8 marca 2008 roku


..a ja, skoro Święta Wielkanocne tuż tuż, pamiętam te wielkie na całą gminę zabawy w domu ludowym. Och jak się wiara bawiła!!! Ja najbardziej pamiętam te tłumy dosłownie przeciskające się między sobą, bo o tańcach nie było mowy, i unoszący się kurz, czasem aż ponad dach dużej sali. Tańce, tańce, tańce... no i dodatkowe rozrywki... Oczywiście o połnocy, pod dyrekcją Piotra Jurczyka, wszystkie okna w sali się otwierały, i chłopaki wiadrami lali wodę na ten tłum poruszających się osób. Śmiechu było co niemiara, ale i złośnic nie brakowało, bo co to była za przyjemność, po całodniowym malowaniu się, lokowaniu, i wszystkich tych innych przygotowaniach zrobienia się na bóstwo, wylądować w środku sali z mokrą glową. A "mokre wloszki" nie były wtedy, niestety w modzie. Oczywiście zawsze każdy wiedział, kto przewodził tym kąpielowym pomysłom.... i tak to chłopcy żądni zemsty, szczególnie tych złośnic, ganiali ze swoimi wiadrami za Piotrem i jego paczką... rozpoczynał się Majdański śmingus-dyngus....


Viola Turek
15 marca 2008 roku


 Ustaw jako stronę startową  Kontakt z autorami stronyKsiążka Gości | Album zdjęć | Spis stronStrzałka Powrót