Majdan Zbydniowski - logo
Strona głównaO MajdanieWojsko MajdańskieGenealogia ChciukówCiekawe strony
 Noc Kupały wg Czesława Hałaja

Świętojańska noc śmierci

Jadąc szosą z Sandomierza do Stalowej Woli zatrzymuję się w Zbydniowie. Ciekawością wiedziony podchodzę przed widoczny od drogi niszczejący dwór. Na ścianie napis: "Kimkolwiek jesteś - znajdź mnie". Wyzwanie?

Przed laty był tu wspaniały majątek, oprócz gospodarstwa rolnego obejmował tartak, gorzelnię, młyn, zarodową stadninę koni. Duży, piętrowy dwór stoi w starym parku.

- Obok była letnia kuchnia, a tam jest dworska kaplica - informują mnie Mateusz i Przemek, napotkani chłopcy. - Wandale powyrywali nawet miedziane przewody. Chłopaki dość ogólnikowo wiedzą, co się tu wydarzyło, ale w miarę możliwości pilnują resztek rozkradanego dworu. Pokazują mi też ukryte w dziuplach sowy, które - jak twierdzą - każdego roku przylatują, by zamieszkać w tych starych drzewach. Kto wie, może te mądre ptaszyska były świadkami nocnej tragedii sprzed ponad pół wieku?
W niewielkiej odległości od dworu trafiam na mogiłę ofiar makabrycznego mordu dokonanego w świętojańską noc na dziewiętnastu mieszkańcach tego dworu - gniazda zbydniowskiej linii rodu Horodyńskich.

grób ofiar mordu w Zbydniowie

Dominik Horodyński, przedstawiciel starego, szlacheckiego rodu, był uczestnikiem powstania kościuszkowskiego. Po jego upadku uciekł z rosyjskiego zaboru do Galicji, ożenił się z Kunegundą Brochowską i zamieszkał w Zbydniowie w zakupionym od Austriaków majątku dawnej Królewszczyzny. Dwaj jego synowie - Onufry i Bogusław brali udział w powstaniu listopadowym. Bogusław studiował na Uniwersytecie Warszawskim, służył w artylerii konnej Wojska Polskiego, a kiedy wybuchło powstanie wstąpił do Legii Nadwiślańskiej. Dwa lata później obydwaj bracia brali udział w wyprawie Józefa Zaliwskiego. Bogusław został uwięziony i po procesie we Lwowie skazany na więzienie, a później na zesłanie do Ljubljany.

Po powrocie do rodzinnego domu w 1847 roku poślubił Zofię Wierzbicką, pannę z zacnej i wysoce kulturalnej rodziny ziemiańskiej. Zofia wzbogaciła wspaniałą bibliotekę Horodyńskich cennym i wartościowym księgozbiorem podarowanym przez ojca.

Następcą rodu był ich syn Zbigniew. Bardzo zacny i ceniony w regionie człowiek. Założył znaną w Tarnobrzegu i okolicy Powiatową Kasę Oszczędności. W 1908 roku obchodził 22-lecie objęcia godności marszałka powiatu, a imieniem jego nazwano powstałe muzeum. Był prezesem i założycielem Okręgowego Towarzystwa Rolniczego. Zmarł 19 czerwca 1930 roku, spoczywa w cmentarnej kaplicy Horodyńskich na zaleszańskim cmentarzu. Następca rodu, również Zbigniew, z zawodu był inżynierem rolnikiem, z zamiłowania hodowcą koni. Udzielał biednym wszelkiej pomocy, pozwalał własnym dzieciom bawić się z dziećmi chłopskimi.

- Miałem wtedy14 lat, byłem często na dworze Horodyńskich, przyjaźniłem się z ich córką Anną. Chodziłem do nich na komplety tajnego nauczania - wspomina Kazimierz Oleksowicz, mieszkaniec Zbydniowa.

W czasie wojny przyjął dziedzic do dworu duże grono krewnych i znajomych. Zatrudniał w swoim majątku wielu pracowników. Niemcy w okresie okupacji odbierali majątki prawowitym właścicielom i ustanawiali swoich zarządców. Takim zarządcą był Martin Fuldner. Jako oberleiter zarządzał już Zaleszanami i dobrami Lubomirskich w sąsiednich Charzewicach koło Rozwadowa. Łakomym okiem spoglądał na majątek właściciela Zbydniowa.

Pewnego dnia do sąsiedniej wsi Zaleszany zjechały kompania pancerna pułku grenadierów SS i niemiecka policja. Pod pretekstem wynajęcia kwater dokładnie obejrzano również pomieszczenia zbydniowskiego dworu.

24 czerwca 1943 roku na dworze Horodyńskich w Zbydniowie odbywał się ślub Teresy Wańkowiczówny z Iwonem Mierzejewskim. Z Warszawy przyjechał młody Zbigniew Horodyński, był też senator Stanisław Wańkowicz - ojciec panny młodej, jej babka Elfrida Horwatt, matka pana młodego Barbara Mierzejewska i pozostała rodzina. Ksiądz Jakub Przybyłowicz - proboszcz z Zaleszan, w kaplicy dworskiej udzielił ślubu młodej parze. Podczas weselnego przyjęcia na zwiady podjechał samochód pełen niemieckich żołnierzy. Objechał dwór dookoła i odjechał. Po ślubie nowożeńcy udali się do pobliskiego Sandomierza, a pozostali goście przebywali we dworze.

Około godziny osiemnastej przyszli dwaj nieznani ludzie. Przedstawili się jako partyzanci i poprosili o informację na temat stacjonujących w okolicy niemieckich wojsk. Dziedzic, obawiając się prowokacji, szybko się ich pozbył.

- Pamiętam - mówi Oleksowicz - jak poprzedniego dnia Zofia Horodyńska, żona dziedzica, mówiła, że całą noc przeraźliwie hukały sowy, co nic dobrego nie wróży. Wyszedłem z ich dworu nie przywiązując zbytniej wagi do jej słów.

Około północy, kiedy już goście i domownicy spokojnie spali, rozległo się łomotanie do drzwi, a dwór oświetliły samochodowe reflektory, Maria Kowerska z Zamościa, siostra Horodyńskiego, otworzyła bramę. Padł pierwszy strzał. Esesmani strzelali z automatów do każdego, kogo napotkali. Ehlers, dowódca kompanii, znał doskonale wszystkie pomieszczenia dworu. Młodzi Zbigniew i Andrzej Horodyńscy zdołali uciec. Matka ukryła ich na strychu w schowku na walizki. Bratowa Horodyńskiego, Krystyna Giecewicz, swojego dwunastoletniego syna schowała za szafę. Znaleźli go - podzielił los pozostałych. Liczyli łóżka, czy ich liczba zgadza się z liczbą trupów. Nie zgadzało się, więc strzelali naokoło, po szafach, łóżkach i meblach.

Oprawcy umyli w kuchni zakrwawione ręce i zasiedli do zastawionych weselnych stołów. Rano obok dworu wykopali duży dół. Za nogi i włosy wywlekli pomordowanych. Zdarli z nich odzież, załadowali na platformę i przewieźli do dołu. Nagie zwłoki trzynastu kobiet, czterech mężczyzn i dwojga dzieci zakopano w parku pod płotem.

Wczesnym rankiem po "krwawej nocy Kupały" zjawił się Fuldner jako nowy zarządca majątku. Załadował na samochód upatrzony serwis z miśnieńskiej porcelany i inne cenne przedmioty, które wywiózł do Charzewic. Oficer SS rozkazał wójtowi i proboszczowi parafii, aby odczytano oświadczenie: "Byliśmy zmuszeni rozstrzelać 20 osób, aby uratować życie 2000 ludzi, którzy przez kontakty Horodyńskiego z bandami i komunistami są zagrożeni".

Dwaj uratowani synowie Horodyńskiego, ranni i głodni, siedzieli w schowku trzy dni. Kiedy Niemcy po libacji opuścili dwór, chwilowe schronienie znaleźli u ojca Oleksowicza, a później w leśniczówce w Kotowej Woli.

- Pamiętam, jak tatuś podał Zbyszkowi hebanową, perłową masą wykładaną fajkę. "Inio" palił ją i wypuszczał kłęby dymu. Później obydwaj bracia przedostali się do Warszawy, do swoich ludzi z Armii Krajowej.

- Kilka miesięcy po tym mordzie - opowiada pan Kazimierz - wczesnym wieczorem 13 października 1943 roku do naszej piwiarni przyjechało bryczką dwóch mężczyzn w niemieckich mundurach. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem, że tatuś podaje im rękę. Po chwili zorientowałem się, że jednym z nich jest młody Horodyński. Nie o wszystkim jako młodego chłopaka mnie informowano. Później okazało się, że nawiązali oni kontakt z Julianem Bekeszem pseudonim "Dąb", który był komendantem placówki AK w Zbydniowie.

Fuldner z przybyłym z Generalnej Guberni Niemcem bawił w swojej charzewickiej rezydencji. Żona jego pojechała do Stalowej Woli na zebranie niemieckich kobiet. Mężczyźni w oficerskich niemieckich mundurach zajechali bryczką przed pałac i weszli do salonu.

-Hande hoch! - wyciągając rewolwer krzyknął jeden z przybyłych.

Weber grający z Fuldnerem w karty głośno się roześmiał, sądząc, że to dowcip niemieckich oficerów. "Jesteśmy tu, aby wykonać prawomocny wyrok Sądu Podziemnego Rzeczypospolitej Polskiej". Odczytano go w polskim i niemieckim językach. Został wykonany także na synu i żonie Fuldnera, która powróciła z miasta.

Na odwet Niemców za śmierć Fuldnera nie trzeba było długo czekać. Na obszarze majątku w Charzewicach była łąka. Zajechały na nią niemieckie ciężarówki. Rozstrzelano liczną grupę zakładników przywiezionych z Tamobrzega.

Zbigniew zamieszkał w Warszawie. Malując, już wcześniej związał się z wybitnymi artystami - Janem Cybisem i Jerzym Wolffem. Jego pisarska twórczość spłonęła w powstaniu warszawskim.

Obaj bracia zginęli w lipcu 1944 roku walcząc w oddziale "Osjana" podczas akcji na Pawiaku. Mieli 21 i 19 lat.

A jak potoczyły się losy Dominika, ostatniego przedstawiciela zbydniowskiego rodu Horodyńskich ocalałego z wojennej pożogi?

- Byłem partyzantem, a w powstaniu warszawskim adiutantem Radosława - wspomina znany dziennikarz i publicysta. - Po 1945 roku nie miałem już po co wracać do rodzinnego gniazda. Osoby, które dotychczas pisały o mojej rodzinie, niejednokrotnie mijały się z prawdą. Kiedyś moje nazwisko było jedyne w warszawskiej książce telefonicznej, teraz powstała jakaś moda, bo namnożyło się w niej Horodyńskich. Nie mam syna, a więc właściwie na mnie kończy się dynastia zbydniowskiego rodu.

Czas bezlitośnie obszedł się z dworem. Umieszczono w nim ośrodek zdrowia i pocztę. Zniszczony obiekt przed kilkoma laty przekazano prawowitemu właścicielowi.

Niech pan napisze, że jeszcze żyję i że może coś jeszcze w życiu zrobię. Może - dorzucił na pożegnanie ostatni z rodu.

Czesław Hałaj
Echo Dnia - Super-Relaks nr 82(53/14) z 5 kwietnia 1996 roku.


 Ustaw jako stronę startową   Kontakt z autorami strony Książka Gości| Album zdjęć| Spis stron StrzałkaPowrót